Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘cannes2014’

W kinie: Pride (Cannes)

pride

 

PRIDE
Quinzaine des Réalisateurs 2014
reż. Matthew Warchus

moja ocena: 6.5/10

 

Świetnie w tym roku w Cannes wypadła sekcja Directors’ Fortnight, która bardzo sympatycznie zakończyła się wczoraj premierą „Pride” Matthew Warchusa ze znakomitą obsadą, a w niej m.in. Bill Nighy, Imelda Staunton czy Dominic West. Film opowiada o ciekawym epizodzie z brytyjskiej walki na polu społecznej solidarności i tolerancji za czasów rządów Margaret Thatcher. Latem 1984 r. grupa londyńskich, homoseksualnych aktywistów postanawia wesprzeć strajkujących górników i rozpoczyna zbiórkę pieniędzy na jedną z protestujących, walijskich kopalń. Grupa wsparcia jest kontrowersyjna, nie wszyscy będą więc wniebowzięci okazywanym wyrazom wsparcia i pomocą. „Pride” podobnie jak zeszłoroczna, serbska „Parada” w niezwykle przyjemny, przystępny sposób mówi o ważnym rozdziale w walce o prawa człowieka, która akurat w przypadku filmu Warchusa toczyła się w latach 80. w Wielkiej Brytanii i zbiegła się w czasie z ogólnokrajowymi protestami przeciwko rządom Thatcher. Nie unika się tu trudnych temat. W „Pride” mówi się więc o homofobii społeczeństwa, chorej, nietolerancyjnej podejrzliwości czy AIDS, ale mimo to film ciągle pozostaje ciepły i rozrywkowy z prostym, oczywistym przesłaniem. Nie zawsze bowiem świat musi być pesymistyczny i ponury.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

lescomb

 

LES COMBATTANTS
Quinzaine des Réalisateurs 2014
reż. Thomas Cailley

moja ocena: 6.5/10

 

Wszystkie trzy nagrody, jakie przyznawano w tym roku w ramach Directors’ Fortnight, powędrowały do młodego, francuskiego reżysera Thomasa Cailley’a. „Les Combattants” to w gruncie rzeczy dziwaczna komedia romantyczna, w której sympatyczny stolarz Arnaud spotyka na swojej wyjątkowo nieromantyczną Madeleine, która marzy o wojskowej szkole. Tam dziewczyna miałaby posiąść tajemną wiedzę, jak przetrwać w razie końca świata, który jej zdaniem wkrótce nastąpi na naszej planecie. Arnaud spodoba się ta nieco szalona, aspołeczna osoba aż tak, że za nią pojedzie na wojskowy obóz wakacyjny, porzucając rodzinny, stolarski biznes. Przyznając „Les Combattants” nagrody, podkreślano, jak oryginalną i subtelną relację stworzono między bohaterami. Mnie najbardziej urzekł w tym wszystkim jednak uroczy, niewymuszony humor, z jaką opowiedziano tę historię i to, jak daleko od cukierkowych, przewidywalnych schematów uciekł reżyser, a jednak mimo wszystko tak idealnie zmieścił się w schemacie popularnego gatunku, jakim jest komedia romantyczna.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

W kinie: Jauja (Cannes)

jauja

 

JAUJA
Festival de Cannes 2014
reż. Lisandro Alonso

moja ocena: 5.5/10

 

Lisandro Alonso w enigmatycznym, spokojnym języku obrazów opowiada XIX-wieczną, kostiumową (?) historię poszukiwania. Wojskowy kapitan (Viggo Mortensen) wyrusza w podróż po południowoamerykańskich bezkresach, by odnaleźć córkę, która najpierw uciekła z wybrankiem swojego serca, a potem została uprowadzona. Dla Alonsa ładna, duszna sceneria to nie tylko pretekst do zbudowania filmu w ładnych kadrach (dowolnie zatrzymany obraz, oprawiony w gustowną ramę, byłby ozdobą niejednego, historycznego miejsca). Gdzieś między wierszami film skrywa bowiem poetycką, niekoniecznie jasną refleksję o spuściźnie europejskiego kolonializmu, zaś tułacza, desperacka wędrówka kapitana zaczyna przybierać kształt filozoficznej, egzystencjalnej historii. Alonso w „Jauja” idzie w jednym szeregu z Jodorowskim i przybija piątkę Reygadasowi, z oddali machając nawet Tarkowskiemu. To niestety przykład takiego wybitnie festiwalowego, artystycznego kina, które ja nie darzę szczególną sympatią, ale jak widać, znajduje ono całkiem sporo sympatyków, także wśród canneńskich krytyków.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

W kinie: Feher Isten (Cannes)

whitegod

 

FEHER ISTEN
Festival de Cannes 2014
reż. Kornél Mundruczó

moja ocena: 5.5/10

 

Zemsta Lassie – tak można w skrócie podsumować „Feher Isten”. Ojciec nie pozwala zatrzymać Lili ukochanego psa Hagena, kiedy nastolatka z powodu wyjazdu matki musi u niego zamieszkać. Trzymaniu mieszańców nie sprzyja ustawodawstwo i niechętne otoczenie, dlatego mężczyzna wyrzuca pupila córki na środku ulicy. Od tego momentu historia będzie toczyć się dwutorowo. Pies będzie starał się odnaleźć swoją właścicielkę, ale po drodze spotka go cała masa okrucieństwa, które powodować będą napotkani przypadkiem ludzie. Lili też będzie szukać psa, ale oprócz tego będzie stawiać czoła całej masie problemów, jakie mają nastolatki w jej wieku. Esencją „Feher Isten” jest natomiast epicki bunt bezpańskich, porzuconych czworonogów, który stanowi kluczowy fragment fabuły. Mundruczó podkreśla na każdy kroku, że jego film to efekt 5-letniej pracy i obserwacji węgierskiej rzeczywistości pod kątem społecznym, politycznym i ekonomicznym. „Feher Isten” ma więc stanowić metaforę tych ambiwalentnych, niespokojnych czasów oraz przestrogę przed buntem wszystkich uciskanych i oburzonych. Nawet jeśli film jest bardzo konsekwentny w swoim przesłaniu, bez sugestii i objaśnień reżysera ciężko byłoby odgadnąć, o co w nim tak naprawdę chodzi.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

W kinie: Leviathan (Cannes)

leviatancann

 

LEVIATHAN
Festival de Cannes 2014
reż. Andriej Zwiagincew

moja ocena: 7.5/10

 

Prezentowany w Cannes na samym finiszu konkursu nowy film Andrieja Zwiagincewa zbiera świetne recenzje. „Lewiatan” zdaje się być bowiem idealnie skrojony pod gusta krytyków, którzy uwielbiają zachwycać się Ceylanem, braciami Dardenne czy Mungiu. Prawda jest taka, że każdy z wspomnianych reżyserów mógłby tego „Lewiatana” nakręcić. Oczywiście inne byłoby tło dla historii, może inaczej postawione akcenty, ale wydźwięk mógłby być dokładnie taki sam. Dla Zwiagincewa jego nowy film zdaje się być papierkiem lakmusowym, jak współczesna Rosja traktuje zwykłego obywatela. W małym, rybackim miasteczku mieszka Kolja wraz z synem i drugą żoną. Jego ziemia stała się obiektem pożądania lokalnego, skorumpowanego polityka, który chce mu ją odebrać za bezcen w majestacie prawa, a potem intratnie sprzedać. Kolja nie zamierza jednak łatwo się poddawać. Sprowadza z Moskwy przyjaciela prawnika i rozpoczyna walkę z biurokratyczną machiną. Zwiagincew miesza w filmie Hobbesa, Czechowa i Biblię, czyniąc z „Lewiatana” epicką, wyrafinowaną metaforę. Nie porzuca, znanej już z „Powrotu”, naturalistycznej formy. W pięknych, panoramicznych kadrach fotografuje upadłe, podmorskie miasteczko, gdzie szczególnie uderza wielki szkielet wieloryba wyrastający z podmokłego gruntu (i ta wszechobecna muzyka Philipa Glassa w tle!). Jest blisko swoich bohaterów, ale zachowuje wobec nich niemalże reporterski dystans. Dlatego ten obraz jest jednocześnie tak zwyczajny i głęboko umowny zarazem. Fantastycznie w tę pesymistyczną historię wplótł się czarny humor i satyra na rosyjską codzienność. Bez wątpienia „Lewiatan” to świetne, kompletne, inteligentne kino – tylko, co z tego, skoro jest jednocześnie tak ostentacyjnie wyrachowane i skoncentrowane na festiwalowych realiach?

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

W kinie: Clouds Of Sils Maria (Cannes)

CLOUDS OF SILS MARIA

 

CLOUDS OF SILS MARIA
Festival de Cannes 2014
reż. Oliver Assayas

moja ocena: 5/10

 

W dziwne rejony zabrnął Olivier Assayas. Zabriera widzów w malownicze Alpy, by tam osadzić historię, w której wielka gwiazda Maria Enders (Juliette Binoche) otrzymuje propozycję, by jeszcze raz zagrać w sztuce, która 20 lat temu uczyniła ją sławną. Wtedy jednak wcielała się w rolę młodej asystentki, która uwodząc swoją wpływową szefową, doprowadziła ją do samobójstwa. Teraz miała by zagrać tę drugą partię. Pod wpływem emocji po śmierci ukochanego autora dramatu, Wilhelma Melchiora, Maria zgadza się rolę przyjąć. Ze swoją asystentką Valentine (Kristen Stewart) przyjeżdża do Sils Maria, by się do sztuki przygotowywać. Jej dawną rolę otrzymała skandalizująca, wschodząca starletka Hollywoodu o artystycznych ambicjach. Dzięki niej Maria nieoczekiwanie otrzyma szansę, by spojrzeć na własne życie i karierę pod nowym kątem. Assayas świetną reklamę zrobił szwajcarskim, alpejskim kurortom. Piękne zdjęcia w „Clouds Of Sils Maria” sprawiają, że natychmiast chce się tam pojechać. Szkoda tylko, że jego refleksja o sztuce i popkulturze, które przenikają do realnych związków międzyludzkich jest tak nijaka i mało wciągająca (paralela relacji Marii i Valentine z tą ze sztuki jest wręcz nieznośnie nachalna ). Za to świetnie obsadzono główne role. Zarówno Juliette Binoche z klasą i niesamowitą swobodą potrafi zagrać swoją posągową, a zarazem bardzo ludzką bohaterkę na życiowym rozdrożu, także Kristen Sterwart po raz kolejny udowadnia, że może grać lepsze i ciekawsze role niż tylko dziewczynę wampira.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

W kinie: Jimmy’s Hall (Cannes)

jimmyhall

 

JIMMY’S HALL
Festival de Cannes 2014
reż. Ken Loach

moja ocena: 5/10

 

Gdy Ken Loach ostatnio rywalizował na francuskim festiwalu o najważniejsze laury, wyjechał z Lazurowego Wybrzeża z jedną z nagród. „The Angel’s Share” było nieco naiwne, ale przynajmniej rześkie i urokliwe, czego nie można powiedzieć o nowej fabule duetu Loach/Laverty. W „Jimmy’s Hall” marzenie prostego, irlandzkiego człowieka w latach 30. o kulturalnej świetlicy, w której znajdzie się miejsce na tańce, czytanie poezji i trenowanie bosku zderza z zakłamaną pruderyjnością, religijnym zaślepieniem i polityką wówczas zwaśnionego narodu dodatkowo uciskanego przez Brytyjczyków. W imię walki z komunizmem i wywrotowymi ideami lokalne elity dusiły każdy idealizm i spontaniczne budowane wspólnoty. To właśnie robił Jimmy Gralton, gdy po 10-letniej emigracji wrócił w rodzinne strony. Narracja Loacha jest lekka i elegancka, ale razi tak banalne, szkolne i grzeczne potraktowanie tematu. Przypomina mi się ta sama epoka na Wyspach Brytyjskich pokazana w „Peaky Blinders”, ale najwyraźniej ani Loach, ani Laverty tej mini serii nie widzieli, skoro zrealizowali coś bardzo zachowawczego.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

CHARLIE’S COUNTRY

 

CHARLIE’S COUNTRY
Festival de Cannes 2014
reż. Rolf de Heer

moja ocena: 6/10

 

Nostalgicznej refleksji dostarczył seans jednego z najlepszych twórców z Antypodów, Rolfa de Heera. Reżyser z aborygeńskim aktorem Davidem Gulpililim osiągnęli już niejeden sukces. W „Charlie’s Country” zwłaszcza ten drugi pięknie zwieńcza swoją ciekawą karierę. Wciela się tu w upartego, starzejącego się outsidera, którego duma, przywiązanie do ziemi przodków i umiłowanie aborygeńskich korzeni boleśnie zderzają się ze współczesną cywilizacją dzisiaj białej Australii. Te realia takich ludzi jak Charlie zepchnęły na społeczny margines, zamykając ich w państwowych nakazach, zakazach i powinnościach. On ze swojej życiowej sytuacji nie jest zadowolony, ale ma bardzo niewiele możliwości, by ją też zmienić. Rolf de Heer często spogląda w smutne oczy Charliego/ Gulpililiego, jakby kryła się w nich cała prawda o współczesnej Australii i jej marginalizowanym dziedzictwie kulturowym. W tych oczach kryje się też rezygnacja i tęsknota za czymś, co bezpowrotnie zniknęło. Australijski twórca jak mało kto potrafi wydobyć piękno z prostych historii, oddać wizualne piękno miejsc, które prezentuje. Ma w sobie też dużo pokory, dzieląc się z Gulpililim tworzeniem tego filmu i tę mądra współpraca naprawdę fajnie się tu sprawdziła.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

godard14

 

ADIEU AU LANGAGE
Festival de Cannes 2014
reż. Jean-Luc Godard

moja ocena: 5.5/10

 

Gdy okazało, że do canneńskiego konkursu trafił także nowy film Jean-Luca Godarda wiadomo było, że to raczej ukłon w stronę wielkiego mistrza, a nie realny faworyt. Żywa legenda światowego kina od bardzo dawna kręci już raczej tylko i wyłącznie dziwaczne produkcje, które rozumie w całej rozciągłości jedynie sam reżyser. „Adieu au Langage” też jest filmem sytuującym się w tych okolicach, ale przy jego ekstremalnie autorskiej, chałupniczej, eksperymentalnie formie, ma w sobie trochę uwodzicielskich mocy i sporo świeżości. Nie wiadomo oczywiście, o co Godardowi dokładnie chodziło, a sam film wygląda raczej, jak zabawa sędziwego mistrza z kamerą 3D, w której skrywa całą masę chaotycznych, wariackich przemyśleń typowego, francuskiego inteligenta starej daty. A przy tym prawdziwego czarodzieja, który technikę wykorzystywaną przecież głównie w komercyjnym, rozrywkowych kinie zastosował do skrajnie artystycznego, osobistego, być może ostatniego projektu filmowego.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

lostriver

 

LOST RIVER
Festival de Cannes 2014
reż. Ryan Gosling

moja ocena: 4.5/10

 

Na matce swoją uwagę skupia też Ryan Gosling, choć ciężko to tak jednoznacznie stwierdzić. Aktualnie najprzystojniejszy aktor stąpający po naszej planecie wyreżyserował bowiem film – dziwaczną, gotycką baśń, który jest raczej luźnym źródłem inspiracji niż logicznym, przemyślanym dziełem. Gosling najwyraźniej lubi Lyncha, Malicka, Refna, Bavę, może Maddina, bo tę estetykę też w jego debiucie widać (wielu swoim mentorom dziękuje w końcowych napisach). Tytułowe miasteczko Lost River to opustoszałe miejsce-widmo, w którym pozostała garstka najwyraźniej zagubionych dusz. Wśród nich samotna matka dwójki chłopców, która okazuje wręcz nieracjonalne przywiązanie do tego miejsca i własnego, rozpadającego się domu. Konieczność zdobycia pieniędzy na pozostanie w tym paskudnym miejscu prowadzi ją do zatrudnienia się w osobliwym teatrze, w którym na scenie seksowne dziewczyny udają, że są mordowane. Kłopoty ma też jej starszy syn. Zadzierając z miejscowym, agresywnym szaleńcem, marzy o wyjeździe, od czego też nieco wstrzymuje go mroczna koleżanka i nowo odkryte podwodne miasto. „Lost River” wygląda trochę tak, jakby Ryan Gosling przelał kilkadziesiąt pomysłów na papier, następnie zlecił nakręcenie ich dobremu operatorowi (Benoît Debie – znany we współpracy choćby z Gasparem Noe), a następnie wybrał po prostu najładniejsze kadry i nadał im jakąś kolejność. Aktorzy z gwiazdą „Mad Mena” Christiną Hendricks na czele, coś tam usiłują zagrać, ale najwyraźniej też trochę czują się nieswojo, wcielając się w mało spójne postacie o wyjątkowo głupich imionach (Rat, Bones, Bully). Nawet muzyka Johnny’ego Jewela brzmi jak powtarzanie ścieżki dźwiękowej jego autorstwa do serialu „Those Who Kill”. Aktor Ryan Gosling ma ewidentne predyspozycje, wrażliwość, urodę i charyzmę, by spełniać się w roli nawet ambitniejszego gwiazdora Hollywood i na tym powinien się skupić, bo reżyser Ryan Gosling na razie to głównie spore rozczarowanie i szczerze mówiąc, nawet doceniając jego ambicję i mając do niego przeogromną sympatię, nie wiem, czy boski Ryan jest materiałem na kogoś więcej niż dobrego aktora.

 

***
Kasia w Cannes powered by:

Read Full Post »

Older Posts »